Szpiedzy i zamachowcy
POD OSŁONĄ NOCY I MILCZENIA...CZYLI TAJEMNICE SZPIEGÓW I ZAMACHOWCÓW
tekst: Michał Wróbel
foto: Anna Żurek i Michał Wróbel
strona autora: www.fotografiazesmakiem.republika.pl
Umilkły śpiewy i brat Werner, wielki mistrz krzyżacki wyszedł z zamkowej kaplicy. Niespodziewanie tuż obok niego pojawił się brat Jan, którego ten niedawno skarcił za występek przeciw zakonnej regule. Mistrz poczuł nagle ukłucie w okolicach serca. Zdawało mu się, że to na skutek wzruszenia. Przed oczyma, zamiast zakonnika, stanął mu bowiem dawno nie widziany ojciec, a dalej zamajaczył rodzinny dom... ogarnęło go niewytłumaczalne ciepło, ale zaraz wszystko stało się odległe i zapadła ciemność... przebite sztyletem ciało osunęło się z łoskotem na posadzkę, a głuche, pospieszne kroki napastnika i pogoni zaczęły się oddalać...
***
Bitwa, mimo śmierci i osobistych tragedii jakie nieuniknienie jej towarzyszą, jest bez wątpienia jednym z najbardziej spektakularnych wydarzeń w historii ludzkości. Im większe, jak Hastings (1066), Crecy (1346), Grunwald (1410) albo Azincourt (1415), tym pozostawiły większy ślad w psychice dumnych zwycięzców oraz tych, którzy opłakiwali pokonanych. Te bezpośrednie starcia licznych armii to jedyne w swoim rodzaju widowiska, zwykle dwóch reżyserów (król, cesarz, wielki mistrz zakonu lub sułtan). Grają w nich role gwiazdy (rycerze) i liczni statyści (piechota)... tyle, że jest to dopiero ten widoczny wierzchołek góry lodowej. Cała operacja jest bowiem poprzedzona olbrzymim wysiłkiem poniesionym przez rzeszę bezimiennych... jak czeladź obozowa, nie(d)oceniona przy całej logistycznej otoczce albo chłopi, którzy musieli solidnie zapracować na wojenny budżet swych władców. Czy to cała obsada? Nie, bo jest jeszcze bardzo nietypowa grupa aktorów, niemal pierwszoplanowych, a którzy do końca powinni być niezauważeni przez widza. Szpiedzy i zamachowcy, bo o nich mowa nie są oczywiście przypisani tylko do średniowiecza. Jednak wyjątkowo skąpa ilość informacji o ich poczynaniach oraz bez porównania mniejszy niż w dzisiejszych czasach zasób akcesoriów ułatwiających ich „pracę", jest zachętą by przyjrzeć się im bliżej i uchylić rąbka skrywanych tajemnic. Wyciągając na światło dzienne ich czyny, pozostawiam ocenę tych ludzi czytelnikowi. Oczywiście w codziennych relacjach oszustwo i skrytobójstwo wymaga potępienia. Ale czy dotyczy to wszystkich okoliczności? Co jeśli jest to jedyna forma koniecznej obrony, albo przeciwdziałanie napaści? W tym miejscu pojawia się jedna z fundamentalnych myśli filozoficznych, o celu uświęcającym środki (Machiavelli, 1469-1527). Zacznijmy więc od tego jakie mogły być pobudki szpiegostwa?
Nadgraniczny zamek komtura Świecia był ważnym ogniwem w systemie przekazu informacji między krzyżackimi wywiadowcami a wielkim mistrzem.
Cichy zaułek to dogodne miejsce dla zamachu albo tajnego spotkania... („Ścieżka kościelna" powstała w Elblągu, w 1314 roku, miała ułatwiać komunikację między krzyżacką warownią a trzema kościołami).
Zabójstwo wielkiego mistrza krzyżackiego Wernera von Orseln, Malbork, 1330 rok (rekonstrukcja - D.N.O. i Lazarus / Nidzica, 2008).
MOTYW. Informacja, im bardziej niedostępna dla ogółu, tym wywołuje większe emocje. Bo ciekawość to naturalna ludzka cecha i zarazem wielka słabość. Jeśli dodatkowo ta informacja może przynieść jakieś zastosowanie, to nie można się dziwić, że jej cena potrafi wzrosnąć. Nawet jeśli dwa kraje nie prowadzą otwartej wojny, to trzeba mieć możliwie pełną informację, czy sąsiadujące państwo nie będzie w przyszłości potencjalnym przeciwnikiem. Taka informacja wytrąca z ręki agresora pewien ważny atut tj. zaskoczenie. Dlatego z jednej strony równie pilnie się jej strzeże, co chce się wykraść. I dlatego też wydaje się, że najbardziej wartościową jest informacja uzyskana w taki sposób, że ten kto ją utracił jest nieświadomy swej straty. Oczywiście cena rośnie wraz z ryzykiem. W przypadku dekonspiracji szpiega, uważanego za zdrajcę, czekała go najbardziej surowa kara, najczęściej przez utopienie. Co zatem pchało tych ludzi do takiego postępowania? Motywy te można z grubsza pogrupować. Pierwsze to pozytywne uczucia jak miłość i patriotyzm. Możliwe również, że szpiegostwo było chęcią przygody i stanowiło ekscytujący sposób na życie. Po drugiej stronie leżą uczucia destrukcyjne – zemsta i nienawiść. Niekiedy szpiegiem lub informatorem zostawało się w wyniku szantażu. Wtedy wykradanie tajemnic innych było formą ochrony własnych sekretów przed światem. Bardzo często jednak przyczyną szpiegostwa były dużo niższe i dość prozaiczne pobudki - kariera i pieniądze. Jakie to mogły być stawki? Za jednorazową, bliżej nieznaną akcję, mieszkający w Polsce Tycze Maula otrzymał od krzyżaków 800 g srebra. W innych przypadkach zakon był dużo bardziej hojny. Przykładowo anulował dług wobec swych informatorów z rodziny Grünefeld (jej członkowie mieszkali po obu stronach polsko-krzyżackiej granicy co ułatwiało im przekazywanie informacji), z 60 do 7 kg srebra albo przekazał bezzwrotną pożyczkę dla Piotra Czyrisa opiewającą na 40 kg tego kruszcu. Pozostający na krzyżackich usługach domownik starosty bydgoskiego, życzył sobie jednorazowe wpłaty opiewające na 4 kg srebra. Szpiedzy często mieli dodatkowe pragnienia, jak nadania ziemskie na terytorium „usługodawcy". Miało to im zapewnić bezpieczne życie po wykonaniu misji. Rusin Jan Vehome, dworzanin Jagiełły i Witolda, spodziewał się od krzyżaków nadania ziemi o wielkości ok. 500 hektarów. Niemal oczywistym było również, że zakon wyposażał agentów lub rekompensował im ewentualną stratę wierzchowca (wartego nawet 2 kg srebra). Jedna z najwyższych wypłat zakonu miała opiewać na 100 kg srebra dla Staszka z Drożdzienicy, aktywnego szpiega i informatora zakonnego. W takim razie aż dziw bierze, że w krzyżackich księgach skarbowych są tak niewielkie koszty (dziczyzna, fleciści, 150 g srebra) poniesione podczas nieoficjalnych spotkań z osobą, która potem prawdopodobnie ułatwiła zakonowi zdobycie Bydgoszczy. To wszystko blednie w porównaniu ze środkami uruchomionymi przez Zbigniewa z Brzezia, marszałka Królestwa Polskiego, który wysłał do Malborka agenta mającego wybadać stan tamtejszych umocnień. Przekazał mu za to bagatela 250 kg srebra i dużą posiadłość ziemską. Nie można się zatem dziwić stwierdzeniu (1390) Filipa de Meziers, polityka i dyplomaty francuskiego oraz doradcy Karola I, że na działalność szpiegowską należy przeznaczyć nie mniej niż jedną trzecią wojennego budżetu. Oczywiście znaczną część z tych pieniędzy wypłacić należało w monecie kraju, do którego wysyłano agenta.
MOŻE TO KTOŚ OBOK? Ludzie, którzy podejmowali taką grę nie wywodzili się i nie tworzyli też jednolitej grupy społecznej, religijnej, zawodowej. Raczej należy przyjąć, że byli to indywidualiści z odrębnymi regułami i zasadami postępowania. I od ich inwencji zależało czy osiągnęli sukces, czy też skończyli życie przed czasem. Były wśród nich również kobiety, które ze względu na swój umiejętnie użyty urok docierały do często bardzo poufnych informacji. Zastrzec jednak należy, że w państwie zakonników miały one dużo bardziej zawężone pole manewru. Natomiast szczególnie dobrze udokumentowane są ich usługi świadczone na korzyść Francji podczas wojny stuletniej (1337-1453). Skąd więc rekrutowano szpiegów? Można przyjąć, że zewsząd. Nie było żadnych reguł, wszak chodziło o pozyskanie konkretnej informacji i to weryfikowało dalsze postępowanie. Jeśli byli to miejscowi, to ci lepiej znali okoliczne tereny, panujące zwyczaje i język, nie zdradzał ich też obcy akcent. Wzbudzali więc większe zaufanie, tyle, że przechodząc na stronę przeciwnika musieli zdradzić swych krajanów. To prawdopodobnie musiałoby sporo kosztować. Dla krzyżaków nieocenione zasługi w tej dziedzinie oddał Jokol, z pochodzenia Rusin. Można też było wprowadzić agenta „znikąd". Ale on musiał być na tyle wykształcony by znać wszystko to co miejscowy „wyssał z mlekiem matki", a na pewno nowy język, najlepiej w mowie i piśmie. A przy tym osoba taka powinna wiedzieć co komu i kiedy powiedzieć. Nic więc dziwnego, że wielki mistrz krzyżacki wysłał do księcia Litwy – Witolda, jakoby w darze, jednego ze swych błaznów – Hennego. Ten obok pełnienia swych rozrywkowych funkcji na dworze monarchy, donosił w listach do Malborka np. o „nowinkach z wyprawy Witolda na Nowogród" (1428). W otoczeniu Witolda miał również działać agent skrywający się pod płaszczykiem dworskiego flecisty. Również w otoczeniu królów Władysława Łokietka i Kazimierza Wielkiego krzyżacy umieścili swoich informatorów. W otoczeniu Krzywoustego działał natomiast szpieg księcia przemyskiego i halickiego (lata 30-te XIII w.). Również Polacy wprowadzili na dwór mistrzów Konrada i Ulricha von Jungingen swojego szpiega, Jana Surwiłło (syn emigrantów, którzy przybyli w XIV w. do państwa zakonnego i służyli tam jako tłumacze). Byli więc tzw. agenci zawodowi, często z pozycją i kontaktami. Dowiadywali się pojedynczych szczegółów wychwyconych z bliskiego otoczenia władców – np. jak kształtują się stosunki polityczne z sąsiadami albo jakie są relacje z ważniejszymi postaciami w państwie. Dla krzyżaków dużo takich informacji zdobył niejaki N.S. Arman. W swych raportach pisał o poglądach króla Kazimierza Jagiellończyka, arcybiskupów gnieźnieńskich i biskupów krakowskich, o skutkach tatarskich najazdów pustoszących Podole, o polskiej wyprawie na Śląsk (1452/1453) albo o opozycjonistach z Prus, którzy w Królestwie Polskim szukali pomocy. Polacy też nie pozostawali dłużni, by wymienić choćby szpiegów-rycerzy z ziemi chełmińskiej – Hanusza Ryńskiego i Mikołaja Pilewskiego z Pilewic. Ten drugi był oskarżony nawet przez krzyżaków, że jego hufiec walczący pod Grunwaldem po stronie zakonnej, posługiwał się małymi proporczykami sygnałowymi i dając umówione znaki Polakom, działał na szkodę krzyżaków.
Inną grupę stanowili ludzie, którzy w charakterze kupca, pielgrzyma lub podróżnika, niejako przy okazji własnych interesów, zbierali pewne bardziej dostępne informacje. Łatwo i dyskretnie pozyskiwano je w karczmach usytuowanych w dużych miastach lub na ważnych szlakach handlowych. Mogły dotyczyć nastrojów społecznych lub ruchów wojsk. Potem z takich wiadomości wyłaniała się wieloelementowa mozaika, ukazująca aktualną sytuację polityczną. Najlepiej zatem, jeśli informacje pochodziły z różnych źródeł, dzięki czemu mogły wzajemnie się potwierdzać. Mieszczanin toruński i kupiec, Herman Moisser po powrocie z Krakowa, przekazał komturowi toruńskiemu Albrechtowi von Schwarzburg (1409), że Polacy chcą zgromadzić na wojnę 200 000 wojska. Natomiast wójt z Bobrowników, po informacji uzyskanej od rycerza z ziemi chełmińskiej, donosił o zebraniu w tym celu 7800 zaciężnych czeskich, węgierskich i morawskich. I mimo, iż były to liczby przesadzone to oddawały ogólną tendencję – szykowanie się Królestwa Polskiego do wojny. Przemierzający kraj przeciwnika wywiadowcy kreślili też mapy dróg. I tak akcję zaczepną, rozpoczynającą Wielką wojnę polsko-krzyżacką (16.08.1409), prowadzili dwaj komturowie - tucholski i człuchowski. Z ich korespondencji wynika, że co najmniej na dwa tygodnie przed zbrojnym atakiem zwiększyli ilość swych ludzi po polskiej stronie, zwłaszcza dla rozpoznania aktualnego stanu dróg i kładek na traktach oraz do ich ewentualnej naprawy. Razem z komturem świeckim znacznie wcześniej przeprowadzili również, dość dobrze przygotowane rozpoznanie drogi w kierunku Kujaw i Wielkopolski. Znali lokalizację i odległości między brodami na rzekach Brdzie i Kamionce. Co więcej mieli nawet przygotowane dogodne miejsca dla obozowiska armii. Na niespełna tydzień przed planowanym atakiem pozyskali informacje, o liczebności załóg broniących po polskiej stronie nadgranicznych miast. Wiedząc, że w Inowrocławiu stacjonuje ok. 150 zbrojnych, że w Brześciu Kujawskim dwukrotnie zwiększono załogę, że w Nakle wzmacniano mury i oczyszczano fosę oraz, że w Bydgoszczy zamek nie jest w pełni obsadzony, nie powinno dziwić że to właśnie to ostatnie z wymienionych miast stało się pierwszym celem ataku. Bydgoszcz została zdobyta niejako z rozpędu, dodajmy co najmniej po 25-cio km marszu. Z pewnością pomógł temu zwerbowany urzędnik odpowiedzialny za obronę miasta (oskarżono o to burgrabiego Bernarda). Z listów Henryka von Plauen (ówczesnego komtura Świecia) do wielkiego mistrza Ulricha von Junginena wynika, że w spisek wmieszano nawet starostę bydgoskiego (a wcześniej podczaszego krakowskiego) Tomka z Węgleszyna. Również inna szczegółowo zaplanowana operacja – 20 dniowy rajd krzyżaków przez Kujawy i Wielkopolskę, nie powstałaby bez udziału takich informacji „z terenu". Były one zdobywane bezpośrednio przez agentów lub przez ich informatorów. Ci pracowali za pieniądze lub z zawiści, a więc byli zwykłymi donosicielami, albo byli to po prostu naiwni ludzie, którzy nieświadomie udzielali mniej lub bardziej ważnych informacji. Dzięki tak skonstruowanemu systemowi, wójt z Działdowa przekazał komturowi ostródzkiemu Fryderykowi von Zollern wieści o miejscu stacjonowania armii litewskiej (Brześć na Bugiem) i Witolda (Grodno). Te informacje wywiadu pozwoliły również zaplanować rajd (05.02-23.03.1410) niewielkiej armii dowodzonej przez wielkiego marszałka Fryderyka von Walenrode na tyły przeciwnika. Celem było pochwycenie księcia litewskiego, pozbawionego akurat dostatecznie silnej ochrony wojska. Witold niemal w ostatniej chwili skrył się w puszczy. Kiedy jednak pewnych operacji ze względu na ich rozmiar nie można było zataić, należało wprowadzić do obiegu szereg innych informacji, tak by choć na trochę zmylić przeciwnika. Albo można było wykonać szereg pomniejszych działań pozorujących pewne ruchy. Od kwietnia do czerwca 1410 roku spływały do wielkiego mistrza informacje o planowanym ataku Polaków na Pomorze. Regularnie przygraniczni szpiedzy donosili również o marszu wielkiej armii litewskiej do Mazowsza. Henryk von Plauen donosił o czterech nowych mostach na Brdzie i mobilizacji wojska polskiego w Bydgoszczy, komtur ragnecki o gotowości bojara litewskiego Moniwida do ataku na Ragnetę, a Michał Kuchmeister (zastępca Henryka von Plauen) o mobilizacji w Wielkopolsce i marszu Polaków na Drezdenko. Zatem dane o kierunku ataku były sprzeczne. Wójt z Działdowa pierwszy doniósł o połączeniu wojsk polsko – litewskich (czerwiec 1410). Kiedy poznano już prawdziwy kierunek, zabrakło dwóch dni by z Pomorza ściągnięto na pola grunwaldzkie armię Henryka von Plauen. Ale to nie dlatego, że zawiódł wywiad a raczej, że kierownictwo zakonu w porę nie wyciągnęło wniosków ze zdobytych informacji. Nie doceniono bowiem planu Polaków, którzy rzeczywiście mobilizowali pomniejsze oddziały w różnych nadgranicznych miejscowościach.
UKRYĆ SWÓJ CIEŃ. Jest cała gama środków służących ukryciu informacji albo tożsamości. Szyfr stosuje się po to by utrudnić zrozumienie wiadomości, nawet jeśli wpadła ona zapisana w niepowołane ręce. Początkowo, gdy znaczna część ludzi pozostawała niepiśmienna, już sam zapis był swego rodzaju szyfrem. Stopniowo, gdy rósł poziom wykształcenia, w celu ochrony informacji należało wykształcać zamknięte grupy osób posługujące się słowem pisanym, ale pisanym inaczej. Krzyżacy wprowadzili dwa typy szyfrowania korespondencji. Pierwszy polegał na zastępowaniu właściwych słów innymi, o mylnym znaczeniu. Jeśli napisano że celem napaści będzie Królestwo Polskie, znaczyło to, że atak nastąpi na terenie Litwy. Drugi sposób był nieco bardziej skomplikowany. Otóż we właściwym miejscu w tekście wstawiano pojedyncze litery, które mogły zmienić znaczenie informacji: s (od niem. swigen – milczeć) znaczyło, że należy pominąć dany wers, k (keren – obracać) – odwrócić jego znaczenie i l (lesen – czytać) by czytać go prawidłowo. Pewną modyfikacją było w taki sam sposób oznaczania pojedynczych wyrazów. Pomysłodawcą był prawdopodobnie prokurator krzyżacki w kurii papieskiej w Rzymie, Piotr z Ornety. Wykorzystywał to w prowadzonej korespondencji, pisząc o stosunku papiestwa do zakonu oraz o papieskiej dyplomacji z królem węgierskim i niemieckim Zygmuntem Luksemburskim. Inny sposób to wstawienie odpowiednich znaków np. L oznaczała Litwę, Ruś albo kraj pogański. Bardzo ważne dla wszystkich szyfrów było to, że druga strona musiała mieć klucz aby prawidłowo odczytać wiadomość. Co ciekawe, krzyżacy używali takich sposobów szyfrowania w listach pisanych poza granicą ich państwa. Natomiast już w wewnętrznej korespondencji nawet imiona szpiegów na Litwie i w Polsce były podawane otwartym tekstem. Musieli więc bardzo ufać w swój system pocztowy.
Jeśli szyfr dotyczył wiadomości to kryptonim służył utajnieniu osoby szpiegującej. Bo agentom groziła surowa kara. Na ziemi dobrzyńskiej, w latach 1442-1453 operował szpieg „N.S. Arman", autor co najmniej 7-miu raportów do Malborka. Dane do nich zdobywał dzięki swym rozlicznym znajomościom, m.in. z rodziną starosty dobrzyńskiego, z orszakiem kasztelana kruszwickiego, korespondował nawet z synem samego Zawiszy Czarnego. Prawdopodobnie wszyscy oni nie zdawali sobie sprawy z prawdziwej roli tego toruńskiego kupca, Niclosa Scharara. A obok niego działał również inny kupiec z tego miasta – Pietrasz Czyres well Szeliga.
O ile kryptonim miał ukryć autora korespondencji gdyby ta wpadła w niepowołane ręce, to podczas zdobywania informacji nieocenione okazywało się przebranie. Jedną z form ukrycia prawdziwego celu misji było podanie się za kupca. Wtedy jednak ponoszono dodatkowe koszty związane z organizacją fałszywej karawany. W ten sposób krzyżacy przeprowadzili m.in. zwiad w okolicach obleganego (1409) przez Litwinów zamku Friedeburg. W sytuacji zagrożenia życia, ale już po zdobyciu istotnych informacji, wywiadowcy porzucili spowalniające je wozy i towary. Inny, podający się za kupca krzyżacki agent zdobył informacje o spotkaniu w Brześciu (1410) dowódców połączonych polsko – litewskich sił, atakujących państwo zakonne. Częstą formą skrycia swej tożsamości było przebranie się za księży, pielgrzymów lub żebraków i wtopienie się w tłum pątników, odwiedzających położone po obu stronach granicy liczne miejsca kultu religijnego. Komtur ostródzki przechwycił przebranego za księdza polskiego szpiega, który dodatkowo podawał się za lekarza. Przez Królestwo Polskie przemieszczał się kurier w żebraczych łachmanach, a w nich miał zaszyty list króla węgierskiego i niemieckiego Zygmunta Luksemburskiego do wielkiego mistrza krzyżackiego. Natomiast inny list przechwycony przez komtura pokarmińskiego był zręcznie ukryty w lutni. Niekiedy jednak tajne misje wykonywali również prawdziwi duchowni. Przeor klasztoru św. Wincentego we Wrocławiu zorganizował przerzut brata krzyżackiego ze Śląska do państwa zakonnego via Królestwo Polskie. Przerzucanego krzyżaka przebrano przy tym w habit strzelańskiego zakonnika i wygolono mu na głowie tonsurę. Wiadomo również o proboszczu Wysina (Pomorze Gdańskie), który na terenie zakonnym stworzył grupę fikcyjnych żebraków, w rzeczywistości zbierających poufne informacje, przekazywane dalej do Polski.
MECHANIZM PRZEKAZU INFORMACJI. Dziś zdobytą informację, można za pomocą internetu, niemal od razu przesłać w dowolne miejsce na świecie. Natomiast jeszcze w XIII wieku problemem było już samo szybkie zapisanie dłuższej wiadomości. Przekaz był więc ustny. Zaczęło się to zmieniać wraz z upowszechnienie papieru, który od XIV wieku dość szybko wyparł drogi pergamin (tj. wyprawioną skórę). Krzyżacy wprowadzili wtedy podawanie daty a nawet godziny w swych listach. Jeśli były one popołudniowe to taki zapisek dodawano, np. zegar uderzył w szóstą godz. po południu, w poniedziałek, po dniu Św. Wita i Modesta (17 czerwca, g. 18). Takie adnotacje szybko okazały się nieocenione. Informacje przybywały bowiem z różnych źródeł, tzn. od kilku agentów. Co za tym idzie miały różne tempo przepływu. Zatem to co nadano wcześniej mogłoby przyjść do adresata później i zagmatwać obraz sytuacji. Mogłoby to obrócić się przeciwko temu kto wykradł te wiadomości szczególnie jeśli dotyczyły one ruchów wojska. Natomiast wiedząc kiedy dany oddział opuścił miasto, łatwiej można było przewidzieć, gdzie mógł stacjonować w danej chwili. Sam model przepływu informacji był dość prosty. Informator lub wywiadowca albo tylko jego posłaniec przemykał granicę i udawał się do najbliższego urzędnika. W przypadku krzyżaków, najczęściej był to komtur. Potem ten, wraz z piśmiennym kapelanem redagował list wysyłany zakonną pocztą do wielkiego mistrza. Jeśli szpieg sam umiał pisać, to tylko przekazywał list komturowi a ten, nawet go nie czytając przesyłał bezpośrednio do Malborka. Ze względów bezpieczeństwa konieczne było ograniczenie ilości ogniw w tym łańcuchu. I tak komtur bierzgłowski (Paweł Ruleman von Dadenberg) zawiadomił wielkiego mistrza Ulricha von Jungingen, że mieszczanin bydgoski (tzw. „skryty przyjaciel") doniósł mu (choć nie osobiście), że w klasztorze cysterskim w Koronowie stacjonuje załoga 1500 polskich zaciężnych oraz poinformował go o plotce, jakoby król polski nie chciał pokoju. „N.S. Arman" oraz Czyres przekazywali wieści i otrzymywali rozkazy albo za pośrednictwem toruńskiego komtura albo bezpośrednio w trakcie spotkań z wielkim mistrzem. Komturowie przekazywali również środki na prowadzenie misji oraz wynagrodzenie szpiegów. Potem otrzymywali zwrot poniesionych kosztów bezpośrednio z malborskiej kasy. Również Filip VI, król Francji dowiadywał się, za pośrednictwem swych przygranicznych urzędników, o nastrojach w Rzeszy Niemieckiej (1337) od mieszczanina z Freiburga. Francuzi często wykorzystywali jako wywiadowców kupców flamandzkich. Natomiast swoich szpiegów we Francji i w Anglii mieli również książęta burgundzcy (przełom XIV i XV wieku).
ZAMACHOWCY. Niekiedy można było znacznie zmniejszyć straty, poniesione nieuchronnie w otwartym, zbrojnym konflikcie. W tym celu uruchamiano pojedynczych zamachowców, którzy precyzyjnie uderzali na ważną jednostkę w systemie przywódczym przeciwnika lub nawet głowę sąsiedniego państwa. Na miejsce akcji przybywał przygotowany płatny zabójca albo wysłannik, czasem jednocześnie szpieg, który wynajmował miejscowych rzezimieszków. Z pomocą takich likwidatorów usuwano też konkurentów o władzę lub oponentów politycznych. Niedoszłą ofiarą był król Bolesław Chrobry a nieudany zamach miał miejsce podczas wizyty w Niemczech. Taki skuteczny atak bez wątpienia istotnie rzutowałby na globalną politykę. W zamachach inspirowanych przez możnowładcze rody i przy wsparciu władców sąsiednich państw zginęło kilku innych Piastów: synowie Chrobrego - Bezprym (1032) i Mieszko (1034), wnuk Chrobrego - Bolesław Szczodry (1081) i jego syn Mieszko (1089). Jednym z najlepiej udokumentowanych zamachów w Polsce było zabójstwo księcia Leszka Białego, podczas zjazdu w Gąsawie (1227). Szczególnie ciekawe jest to, że miał tam być pochwycony Świętopełk Pomorski, gdy tym czasem to on przejrzał zamiary organizatora zjazdu i uderzył pierwszy. Leszka zaskoczono w łaźni i po krótkiej pogoni przeszyto go włócznią. Możliwe jednak, że zabił go stres i wychłodzenie organizmu. W sąsiedniej Rusi (XII-XIII w.) dochodziło do walki o władzę, w której nie wahano się wysłać płatnych morderców nawet na członków własnych rodzin. Bezpieczne nie były również żony władców. W walce o tron Węgier uduszona została m.in. żona Ludwika Andegaweńskiego – Elżbieta Bośniaczka (1387). Natomiast książę Wielkopolski Przemysł II kazał służkom zamordować swą własną żonę Ludgardę. Prawdopodobnym powodem była jej bezpłodność. Z drugiej strony kobiety same również były niebezpieczne. O zabójstwo Wacława II, króla Czech (1305) i księcia piastowskiego Władysława Laskonogiego (1231) podejrzewa się m.in. ich nałożnice.
Walka wywiadów rozgrywała się również na niższym poziomie. Likwidowano tak agentów przeciwnika albo usuwano niewygodnych świadków. Bardzo tajemnicza jest m.in. śmierć współpracownika krzyżaków, Tomka z Węgleszyna. Choć Długosz pisze, że padł on rażony apopleksją, to jednak zbieżność śmierci ze zdobyciem Bydgoszczy (miasta którego systemem obronnym kierował), może wskazywać, że został zlikwidowany albo przez Polaków za zdradę, albo przez krzyżaków gdyż wiedział zbyt wiele. Również w niewyjaśnionych okolicznościach krzyżacy po klęsce grunwaldzkiej schwytali polskiego szpiega Mikołaja Pilewskiego i ścieli go bez wyroku sądowego. Ludzie nasłani przez krzyżackiego prokuratora z Pienia (miejscowość niedaleko Bydgoszczy) przeprowadzili nieudany zamach na mieszczanina z Bydgoszczy oraz wcześniej utopili jego kuzyna. Była to napaść w odwecie za aktywne wspieranie wywiadu Polaków. Niekiedy wystarczyło jedynie przestraszyć lub wykazać, że ofiara nie nadaje się na zajmowane stanowisko. Albo uprowadzić i wywrzeć podjęcie pewnych decyzji. Niewielka grupa rycerzy, udająca zbiegów z Polski uprowadziła księcia ruskiego Wołodara (1121). Na polecenie wielkopolskich możnowładców i margrabiów brandenburskich porwano również dopiero co koronowanego na króla Polski – Przemysła II. Uprowadzonego władcę zabito jednak podczas ucieczki, gdyż z powodu odniesionych ran spowalniał całą akcję. Nic wiec dziwnego, że niemal każdy z władców organizował swą przyboczną straż. Bo zamachowiec mógł zaatakować w każdym momencie. Najczęściej ten posługiwał się sztyletem, bronią idealną do precyzyjnego i cichego ciosu w serce. Mieczem lub puginałem został m.in. przeszyty przez swego dworzanina – Bezprym. Od tej broni zginął również mistrz krzyżacki Werner von Orseln (1330). Choć ten zamach był raczej aktem szaleństwa napastnika a niż inspirowany politycznie. Zdarzały się również ataki z wykorzystaniem łuku, jak nieudany na papieża Klemensa VI. Strzała przeszyła na wylot papieski kapelusz a papież od tego czasu nosił pod nim mały hełm i kolczugę pod sutanną. Jeśli jednak atakujący nie miał dostatecznych walorów fizycznych stosował truciznę. Do napojów dodawano wyciągi z trujących roślin albo rzadziej, jad pochodzenia zwierzęcego (węży, ropuch, pająków lub skorpionów). Szczególnie łatwo było je podać do wina, którego bogaty aromat tłumiło wszelkie ślady trucizny. Do potraw natomiast dosypywano, trudniej rozpuszczalny, sproszkowany arszenik (wykorzystywany już od VIII wieku przez arabskich alchemików) lub trujące grzyby. Tak otruto papieży: Janów VII, XII, XIV, Bonifacego VI, Aleksandrów V i VI, Klemensa VI. W Polsce zgładzono (1086) tak syna Bolesława Śmiałego – Mieszka, ale sugerowana w ten sposób jest również śmierć (1159) Władysława Wygnańca. Wiadomo natomiast, że otruci zostali Światosław Mścisławowicz (1183) książe włodzimiersko-wołyński, Kazimierz Sprawiedliwy (1194) książe sandomierski, krakowski i mazowiecki, Henryk III Biały (1266), książę Śląska oraz jego brat Władysław (1270), regent wrocławski, a także Przemko II (1331), książę głogowski. W Czechach zabito tak Władysława Pogrobowca (1457). W Hiszpanii i Włoszech pod koniec XV wieku rodzina Borgów z trucizny uczyniła podstawowym narzędziem walki o władzę. Jeśli nie podawano trucizny do potraw nasączano nią niekiedy knoty świec. Dzięki temu wywoływała swój efekt dużo wolniej, ale jednocześnie sprawcy tak zadanej śmierci byli trudniejsi do wykrycia. Tak zaatakowano m.in. papieża Klemensa VII (1543) a syn Henryka Białego, książę Henryk Prawy umierał (1290 r.) podtruwany przez blisko pół roku. Część zatruć mogła być jednak również wynikiem przypadkowego zjedzenia zepsutego mięsa i braku leków. W zależności od dawki można było zabić lub jedynie przestraszyć ofiarę, wywołując u niej halucynacje albo ogólne osłabienie i ból. Dzięki temu wykazywano, że taka osoba może nie nadawać się do zajmowanego stanowiska albo wymuszano na niej pewne decyzje. Nic więc dziwnego, że wykształcono pewne praktyki prewencyjne. Na stanowiska odpowiedzialne za przechowywanie i przyrządzanie potraw dla monarchy poszukiwano szczególnie zaufanych osób, często bez koneksji i przynależności do frakcji dworskich. U Władysława Jagiełły rolę tą pełnił niewolny chłop Wojdyłło, sprawdzony wcześniej jako piekarz na litewski dworze. Tylko podczaszy miał prawo dotykać królewskie sztućce i naczynia. Miał on przykrywać i stale uważać na puchary by nikt nie dosypał do nich trucizny. Przed podaniem jedzenia władcy/władczyni próbował je wcześniej odpowiednio lekarz lub dwórki. Jako swego rodzaju antidotum stosowano przedmioty, w których magiczne właściwości wierzono. Należały tu porcelanowe naczynia, mające pękać przy kontakcie z trucizną, albo noszony na piersiach jaspis (jako symbol Chrystusa), beozer (tj. skamieniałe łajno dinozaurów), „smocze języki" (tj. skamieniałe zęby rekinów), korale, orzechy kokosowe albo róg jednorożca (w rzeczywistości pochodzenia antylop lub nosorożca).
Walczące strony jeszcze w czasach pokoju umieszczały w strategicznych miastach przeciwnika swoich dywersantów. W czasie oblężenia mieli oni we właściwym momencie wspomóc atakujących. Strona polsko-litewska umieściła zaufanego puszkarza w samym sercu krzyżackiego państwa, tj. na zamku w Malborku. Miał on uszkodzić tamtejszą artylerię i zamoczyć proch. Mimo, że w tym celu udało mu się zwerbować (1414/1415) innych artylerzystów to spisek został wykryty a jego uczestnicy straceni. Krzyżacki kontrwywiad prawdopodobnie (1433) zlikwidował również polskich sabotażystów w Gdańsku i Nowej Nieszawie (komturstwo naprzeciwko Torunia).
***
Podłoże tych i wielu innych akcji opiera się często na domysłach. Niektóre z nich nigdy nie znajdą prawdziwego wyjaśnienia. Na pewno jednak szpiedzy i zamachowcy oddali nieocenione usługi tak w walce o władzę jak i podczas konfliktów militarnych. Wraz z rozwojem technologicznym zmieniały się środki służące wykradzeniu informacji, niemniej motywy (najczęściej finansowe) i mechanizmy działania raczej pozostały te same. A co było dalej? Walka wywiadu toczy się do dziś. Co ciekawe do tej gry znacząco włączył się kościół, kiedy papież Pius V powołał (1566) „Święte Przymierze", tj. instytucję szpiegów watykańskich...
Literatura:
1. Frattini E. Święte Przymierze, tajny wywiad kościoła katolickiego (2005).
2. Jóźwiak S. Na tropie średniowiecznych szpiegów (2005).
3. Kulcsar Z. Tajemnice i skandale średniowiecza (1993).
4. Piotr z Dusburga. Kronika Ziemi Pruskiej (tłum. Wyszomirski S. 2005).
5. Urbański M. Poczet królowych i żon władców polskich (2006).
6. Wilska M. Błazen na dworze Jagiellonów (1998).
7. Wrzesiński S. Potępieńcy średniowiecznej Europy (2007).